Jestem mamą 9-letniego chłopca, który chodzi do IV klasy szkoły podstawowej w mieście na Mazurach liczącym ok. 25 tys. mieszkańców. Mój syn nie był chrzczony, jesteśmy niewierzący i od początku edukacji syn, jako jedyny, najpierw w grupie w przedszkolu, a potem w klasie, nie uczęszcza na lekcje religii. Staramy się wychowywać dzieci (mamy jeszcze młodszego syna) w duchu poszanowania dla uczuć religijnych innych ludzi. Podczas wyjazdów rodzinnych zwiedzamy kościoły, by zaznajamiać dzieci ze sztuką sakralną i miejscami kultu. Na miarę naszych możliwości wyjaśniamy też dzieciom różnice w światopoglądzie osób wierzących i niewierzących.
Regularnie od czterech lat, na początku każdego roku szkolnego jestem proszona o oświadczenie, że mój syn nie będzie chodził na religię i oczywiście za każdym razem muszę wyjaśniać, że zgodnie z obowiązującym prawem, szkoła nie ma prawa wymagać ode mnie takiego oświadczenia. Lekcje religii są dwa razy w tygodniu, w tym raz w środku zajęć – mój syn najczęściej jest wtedy w bibliotece, bo szkoła nie organizuje lekcji etyki. Jestem w stanie to wszystko tolerować, jak i krzyże w szkole oraz brak zajęć podczas rekolekcji, ale to co miało miejsce w miniony piątek przeszło moje wyobrażenie o tym, czego można się uczyć na matematyce i jest przykładem praktyk, które w mojej ocenie są niedopuszczalne w szkole publicznej.
W piątki, klasa mojego syna nie ma w planie religii, ale jest za to matematyka i zdarzenie na tym przedmiocie chciałabym Państwu zasygnalizować. Mojego dziecka nie było wtedy w szkole, ale od jednej z mam otrzymałam zdjęcia zeszytów jej syna, tak by moje dziecko mogło uzupełnić notatki i odrobić pracę domową. Okazało się, że pani od matematyki była nieobecna, a więc wyznaczono zastępstwo, na które przyszła pani od religii (na jakiej zasadzie, skoro katechetki prowadzą zajęcia dodatkowe?). Temat lekcji brzmiał: matematyka z różańcem. Na podstawie koralików w różańcu i jego 4 części, dzieci miały mnożyć, ile jest tajemnic w różańcu i ile razy trzeba odmawiać poszczególne modlitwy. Dysponuję zdjęciem notatek z tej spektakularnej lekcji, ale ponieważ nie jestem jego autorką nie mogę go do Państwa przesłać.
Jak wspomniałam, tego dnia mojego dziecka nie było w szkole. Mój syn zapomniał dzień wcześniej poinformować wychowawczynię, że go nie będzie, a zatem szkoła nie miała wiedzy o tym, czy na zastępstwie prowadzonym przez katechetkę będą dzieci wierzące czy również niewierzące. Ciekawa jestem, co by się stało, gdyby jednak mój syn był wtedy w szkole? Czy zostałby poproszony o wyjście z lekcji matematyki? Nasuwa się także pytanie czy szkoła wiedziała, że pani od religii będzie robiła temat de facto z religii na matematyce?
To zdarzenie jest dla mnie przykładem stosowania w szkole domniemania, że wszyscy są wierzący i tych niewierzących jest tak mało, że nie należy się nimi przejmować i można ich pomijać. Początkowo chciałam interweniować w szkole w tej sprawie, ale zapewne usłyszę, że skoro syna i tak nie było w szkole, to co właściwie się stało? Poza tym, nie chciałabym narażać syna na ewentualne nieprzyjemności w klasie, których jak do tej pory mu oszczędzano. Dostrzegam jednak w tej sytuacji tak wiele nadużyć, że nie chciałabym, by przeszła ona zupełnie bez echa, stąd mój list do Państwa.