Dzień dobry!
Chciałbym powiedzieć o tym, jak wygląda świeckość na Wydziale Chemii UMCSu. Otóż na zajęciach, na których omawia się zagadnienie datowania węglem C-14 porusza się kwestię autentyczności całunu turyńskiego. Całun, jako rzecz stara z materii organicznej, może być datowany tą metodą i można o tym mówić, ale ta metoda stwierdza, że na 95% jest to falsyfikat. Na szczęście to było powiedziane na zajęciach. Inną kwestią jest to, że prowadzący chciał jakoś podeprzeć katolicyzm i założył z góry, że jest to wiara wszystkich na zajęciach. Nie jest, bo ja wiary w cokolwiek nadnaturalnego nie mam. Powiedział też, że bez wiary życie człowieka nie ma sensu, że bez wiary w życie po śmierci, spotkanie się ze zmarłymi bliskimi w jakimś lepszym miejscu człowiek byłby jak zwierze. Nie chciałem się z prowadzącym kłócić, bo jest to osoba starsza i pewnie by nie przyjął żadnych argumentów.
To jest straszne, że na wydziale chemii uczelni nazwanej po najbardziej znanej polskiej ateistce, noblistce z chemii i fizyki, promuje się wiarę w coś niematerialnego. Prowadzący z pewnością ma duże zasługi w dziedzinie nauki, jednak obawiam się, że nie rozumie że nauki ścisłe to narzędzia do poznawania rzeczywistości takiej jaka ona jest, a nie narzędzia do udowadniania czegokolwiek.
Inną rzeczą, bardzo materialną, jest gablotka na parterze tzw. Dużej Chemii tuż obok schodów na wyższe piętra. Jest to gablotka, w której umieszczane są treści agitujące. Dotyczą one kwestii religijnych i politycznych. Zapraszam do jej obejrzenia.
Osobiście nie wiem kiedy w Polsce, a zwłaszcza w jej wschodnich regionach, będzie lepiej. Przeraża mnie to, że studentki chemii przed zajęciami zamiast rozmawiać o zagadnieniach poruszanych na wykładach i laboratoriach lub o życiu towarzyskim i innych luźnych tematach, rozmawiają o tym, co ksiądz powiedział na rekolekcjach i gdzie te rekolekcje są fajniejsze.