Mam 15 lat, chodzę do 3 klasy gimnazjum (….). Od początku tego roku szkolnego nie chodzę na religię. Jednak nie rozwiązało to żadnych problemów, a nawet przysporzyło kolejnych. (…)
Gdzieś do grudnia ubiegłego roku religia była mi obojętna, pomimo sprawdzianów z jakiś zakłamanych katechizmów, których nie obowiązywała zasada „3 sprawdziany w jednym tygodniu” nada przez szkołę, ale do oceny się liczyły, a ta ocena liczyła się do średniej. W grudniu odbyły się rekolekcje zamknięte w ośrodku, oczywiście obowiązkowe, podczas weekendu. W sumie, za rozkazem Rodziców pojechałem. Tam doszedłem już do takiego 100% wniosku, ze nie jestem wierzący. Gdzieś w lutym, po wielu rozmowach z rodzicami postanowiłem, że nie idę do bierzmowania oraz, że nie będę chodził na religię (rodzice i ogólnie cała rodzina jest głęboko wierząca).
Wtedy się wszystko zaczęło. Po oświadczeniu, że nie idę do bierzmowania siostra zaczęła pytać mnie na każdej lekcji, sprawdzać i doszukiwać się wszędzie błędów. Dostawałem jedynki, dostawałem punkty ujemne (do zachowania) nawet gdy siedziałem nic nie mówiąc, nic nie robiąc. Najwyraźniej siostra postanowiła obniżyć mi średnia ocen, bo wiedziała, ze mam z nimi nie najlepiej, ponieważ przygotowywałem się do olimpiad i brakowało mi czasu na naukę z innych przedmiotów.
Po jakimś czasie siostra wpadła na genialny pomysł – robienie na lekcjach kartkówek typu „opisz, o czym mówił ksiądz wczoraj na mszy”; „o czym było kazanie”, a że do kościoła nie chodziłem, dostawałem niskie oceny.
Kilka tygodni potem odbyło się spotkanie w sprawie bierzmowania z proboszczem i siostrą – sprawdzanie indeksów, zadawanie pytań. Oświadczyłem siostrze kilka dni przed, ze mnie nie będzie, ponieważ nie idę do bierzmowania. Dobrze o tym wiedziała.
Dzień po tymże spotkaniu można powiedzieć, ze zaczęło się piekło dla mnie. Podchodziły do mnie osoby, które znam od dobrych kilku lat, ale także takie, które znam tylko „z widzenia” na szkolnym korytarzu. Okazało się, ze na spotkaniu rozmawiano głównie o mnie. Dowiedziałem się potem, że „jestem tchórzliwym szczurem, który ucieka od Boga”, „że takie chwasty jak ja powinno się w porę wyciąć” etc. Z racji, ze nie była to jedna, dwie osoby, tylko ze 30 co najmniej powiedziałem o zajściu rodzicom. Mama pojechała do siostry, aby z nią wyjaśnić wszystko. Ona się wyparła, ale za to ksiądz nie i dalej śmiało głosił swoje zdanie o mnie. W każdym razie na jakiś czas sprawa ostygła. Poza komentarzami na lekcjach religii, które były dalej obecne. Wychowawczyni twierdziła, ze skoro jest już maj nic z tym nie mogę zrobić i muszę czekać do końca roku.
W tym roku mama w dzień rozpoczęcia roku poszła załatwić w szkole, abym nie chodził na religię. Oczywiście dostała oświadczenie do podpisania. Powiedziałem mamie, ze nie musi tego podpisywać, jednak pani dyrektor nalegała i powiedziała ze tu chodzi o to, że mama bierze za mnie odpowiedzialność. Religia jest w poniedziałek i wtorek na 3 lekcji od końca. Więc mam godzinę wolną. Jak się okazało później, wyrażenie „biorę odpowiedzialność za mojego syna” (na oświadczeniu, podpisanym przez moja mamę) znaczy u mnie w szkole tyle, ze mam w tym czasie przebywać na świetlicy pod opieką nauczyciela. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, ze po pierwsze jest to również jadalnia, a religia wypada między przerwami obiadowymi. Więc rozlany rosół i jedzenie wszędzie obecne było na porządku dziennym. Dodatkowo pani na świetlicy, która nie pozwalała mi się uczyć tego co chciałem (biologii na konkurs) tylko kazała rozwiązywać testy o biblii. Poza tym byłem stamtąd regularnie przeganiany przez panie sprzątające, które mówiły ze muszą posprzątać, a gdy mówiłem, ze mam tu przebywać, mówiły żebym się oduczył wydziwiania…
Postanowiłem, ze te dwie godziny w tygodniu spędzę poza szkoła, a gdy zaczęło robić się zimniej, w szatni. Jednak stamtąd też jestem wyganiany. Już nawet przestałem przejmować się komentarzami na lekcjach religii na mój temat, które słyszę będąc w szatni (szatnie są kilka metrów od sali od religii…), ale po prostu nie mam nawet gdzie się wtedy podziać. A potrzebuje tylko ławki żeby usiąść i oświetlenia, żebym w spokoju mógł się pouczyć.
Sam nie wiem, co mam zrobić. Mam wrażenie, że w tej szkole nic się nie da zrobić. Obowiązkowe mszę, na każdym apelu ksiądz, a na dodatek brak obiektywnego nauczania. Bo teorię typu „człowiek to nie zwierzę, to istota boska” chociażby na geografii, oraz rozmowy o Bogu na języku polskim i pisanie o tym zadań domowych nie jest niczym obcym. Dodatkowo, na ostatnim apelu z okazji Święta Niepodległości nie mogło zabraknąć wątku o „zamachu pod Smoleńskiem”, o „prawdziwych patriotach, którzy oddali życie za upadającą Polskę”.
Mam nadzieję, ze pomoże mi w jakiś sposób Pani, postara się w jakiś sposób doradzić , co mam zrobić. (…)