Jakże się cieszę, że istnieje taka fundacja – Wolność od religii. Już myślałam, że w naszym kraju nie ma nawet kilkunastu ludzi chcących uwolnić się od wszechobecnej religii katolickiej. Co prawda do wolności to nam jeszcze daleko, ale przynajmniej ktoś podejmuje jakieś działania. Teraz, przy obecnych władzach te działania mogą być wielce ryzykowne.
Nie o tym jednak chciałam pisać, ale o rekolekcjach. Wiem, że w każdej chyba szkole rekolekcje są i że uczniowie wtedy mają dni wolne od zajęć, ale czy w wielu szkołach są rekolekcje wyjazdowe?
U nas co roku organizowane są właśnie takie rekolekcje – dwu- lub trzydniowy wyjazd do pobliskiej parafii, do domu rekolekcyjnego. Jest to niedaleko, w obrębie miasta, ale uczeń nie może przyjechać na nauki i pojechać do domu. Uczniowie (wraz z opiekunami – najczęściej wychowawcy) muszą tam przebywać przez cały czas, również w nocy, tam śpią, dostają posiłki i właściwie cały czas się modlą, śpiewają, oglądają religijne filmy i oczywiście słuchają kazań ciągle tego samego księdza – niesamowitego doktrynera i ortodoksa.
Nadmieniam, że uczniowie muszą za to zapłacić, tak mniej więcej 50 – 60 zł za pobyt.
Nacisk ze strony dyrekcji jest ogromny. Jeśli z klasy nie chce jechać zbyt duża liczba uczniów, dyrekcja zapowiada, że cała klasa nie pojedzie i będzie musiała się uczyć, a reszta szkoły ma w tym czasie wolne. No to presja klasy jest na tyle duża, że niechętni szybko zostają przekonani.
Rodzice muszą oczywiście wyrazić zgodę, więc dyrekcja jest zabezpieczona przed zarzutami o przymuszanie kogokolwiek, ale tylko my wychowawcy wiemy, pod jakim naciskiem się to odbywa.
Uczniowie, którzy nie jadą, mają obowiązek przyjść do szkoły i „uczestniczyć” w „zajęciach”. W praktyce jest to jeden lub dwóch uczniów na klasę, którzy plączą się przez kilka godzin po pustej szkole (część nauczycieli też jest na rekolekcjach), aż rodzic się zlituje i zwolni takie dziecko do domu.
Nauczyciele też dostają przydział dyżurów na rekolekcjach, gdzie muszą spędzić od kilku do kilkunastu godzin (także w nocy). No ale to w ramach 40-godzinnego tygodnia.
Dni wolne z okazji rekolekcji nie są ogłoszone, nie są wliczane do puli dni „dyrektorskich”. Oficjalnie są to dni nauki.
I to jest największa hipokryzja i zakłamanie. Nauczyciele mają wpisywać tematy lekcji, chociaż na „lekcji” był tylko jeden uczeń, lub nie było żadnego.
Mogę jeszcze opisać, jak wyglądają rekolekcje dzieci młodszych; np.: dzieci nie mają planowych lekcji w ciągu dwóch dni, natomiast przychodzą do szkoły i na matematyce, j. polskim, j. obcym, przyrodzie czy wf-ie rysują. A co? Jakiegoś świętego. O którym notabene nic nie wiedzą. Rysują więc jakieś bohomazy, nauczyciel danego przedmiotu ma to nadzorować; po 15 minutach dzieci się nudzą rysowaniem, zaczyna się harmider, hałas, uciszanie itd. I tak przez kilka godzin. Potem należy dzieci zaprowadzić do kościoła.
Potem dyrekcja ogłasza, jakie to było wspaniałe wydarzenie i przeżycie duchowe.