„Jak wiadomo, za chwilę katolicy świętować będą z okazji Wielkiej Nocy. No dobrze, ich pełne prawo, w końcu żyjemy w kraju wolnym wyznaniowo. Podobno. Szereg osób innych wyznań, ateiści, agnostycy i inni, tzw. inni, mają zwyczajnie dodatkowy dzień wolny od pracy. Jednakże, przed samymi świętami ma miejsce zjawisko zwane rekolekcjami, bez udziału w których święta pewnie straciłyby na ważności. Co zatem dzieje się w szkołach publicznych, wolnych wyznaniowo? Ano, dzieci i młodzież, kosztem zajęć dydaktycznych maszerują do kościołów. I to poza lekcjami religii. Chciałam poszukać plusów takich działań, ale poza dotlenieniem organizmu podczas grupowego przemarszu nie widzę żadnych innych. Chociaż widziałam pod szkołami autobusy, które wiozły uczniów do świątyń, więc ten jedyny plus nie zawsze daje się przypiąć. A tuż przed samymi świętami, kiedy dzieci odpracują rekolekcje, urządza się często świąteczne uroczystości już w samych klasach. W grudniu to klasowe Wigilie, wiosną klasowe Wielkanocne śniadania w okolicach południa. Oczywiście także kosztem lekcji. Skłoniło mnie to wszystko do przemyśleń na temat obecności religii w szkołach. Jednej, tej samej religii w szkołach, które nie są placówkami wyznaniowymi. Wszystko zaczyna się już w przedszkolach i trwa aż do matury. W każdej sali każdej szkoły na ścianie, obok godła, na honorowym miejscu wisi symbol katolików – krzyż. Rozpoczęcie roku szkolnego, jego zakończenie, święto szkoły, pasowanie pierwszaków, otwarcie nowego boiska, biblioteki, remont toalety – ksiądz musi być, bo przecież sikać należy do poświęconego sedesu, używanie piłki do kosza bez kropidła zakrawa na grzech śmiertelny, a wakacji nie będzie jeśli ksiądz nie da dzieciom błogosławieństwa. Dobrze chociaż, że kreda jest zbyt higroskopijna, a nasiąknięta staje się bezużyteczna, inaczej także chłonęłaby wodę święconą. Kto wie? Może to dlatego często tym narzędziem dzieciaki wypisują bezeceństwa wołające o pomstę do nieba…? Religia, jako przedmiot dydaktyczny, bardzo często upychana jest w środku zajęć lekcyjnych mimo, że nie wszyscy uczniowie na nią uczęszczają. Zajęcia etyki, które powinny być dla nich w tym czasie organizowane to w większości martwy zapis. W praktyce wygląda to tak, że młodsze dzieciaki spędzają ten czas w szkolnych świetlicach, a starsze mają tzw. okienko. Często opuszczają teren szkoły w tym czasie, co nasuwa pytanie o odpowiedzialność placówek za ich bezpieczeństwo. W tych nielicznych szkołach, w których organizowana jest etyka, odbywa się ona rozbieżnie z godzinami religii w poszczególnych klasach i przypomina spęd uczniów z różnych klas, różnych wiekowo, już po ich lekcjach. Religia, jako przedmiot, tworzy też średnią ocen semestralnych. To skrajnie niesprawiedliwe w stosunku do uczniów, którzy nie biorą udziału w tych zajęciach. A na świadectwach mają w tym miejscu grubą krechę. Niepojęte jest dla mnie jak w ogóle można ocenić religijność. To tak, jakby wystawiać dzieciom oceny ich sumienia, moralności czy wrażliwości. Jakim prawem grzebie im się w jaźni tak głęboko? Można oceniać znajomość katechizmu, ale i niech sam przedmiot otrzyma inną nazwę. Religia jest nauczana w różnych salach. Na ścianach wiszą tablice geograficzne, fizyczne, chemiczne, biologiczne, tłumaczące w racjonalny sposób zawiłości świata i co się dzieje? Dziecko patrzy na graficzne, naukowe przedstawienie powstania świata, słuchając w tym czasie, jak to dobry Bóg tworzył go mozolnie całe 6 dni. Albo, w sali biologicznej słucha o niepokalanym poczęciu, mając przed oczami kolorową planszę komórki jajowej ze zdążającym w jej kierunku plemnikiem. Przykłady można mnożyć, a każdy kolejny będzie większym absurdem od poprzedniego. I wreszcie. Istnieje coś takiego jak uczucia religijne, które zdaje się, dotyczą wyłącznie katolików. Gdzie są uczucia religijne osób innych wyznań? Dlaczego lekceważone są uczucia etyczne niewierzących? Dlaczego dzieci, nie należące do grona katolików są w szkołach krzywdzone? Na każdym kroku, każdego dnia, każdej godziny. Patrzą na wszechobecne symbole, uczestniczą w uroczystościach z zacną obecnością księży, są wyrzucane poza nawias szkolnych społeczności. Zdarza się, i to nierzadko, że bardzo boleśnie to odczuwają. Ktoś może zapytać czym są krzywdzone. Krzywdzone są istnieniem religii katolickiej w szkołach, przed którym nie mogą się bronić. Nie mogą zaprotestować. Nie mogą powiedzieć: „Nie życzę sobie przebywać w sali nr 3, ponieważ wiszą tam symbole religijne, które obrażają moje uczucia etyczne.”. Wyobraźmy sobie, co by było gdyby uczeń wyraził w taki sposób swój protest, wyrażając jednocześnie własną wolę. Mój syn, jako dziecko ateistki, czarnej owcy bez bierzmowania, nie został ochrzczony, nie uczęszcza na lekcje religii. Spędza ten czas w świetlicy. Czas rekolekcji również tam spędził. W towarzystwie przesympatycznej pani świetliczanki i krzyża na ścianie.”